Jan Skrzypczyński urodzony 20.10.1939r. żonaty, troje dzieci.
Okres wojny i okupacji wraz z jedynym bratem i rodzicami spędził w Białobrzegach. Po zakończeniu wojny umiera mu ojciec, obowiązki wychowawcze spoczywają odtąd na barkach matki.
Po ukończeniu szkoły podstawowej podjął edukację w Technikum Mechanizacji Rolnictwa w Stargardzie Szczecińskim, jednakże w czwartej klasie przerwał naukę i powrócił do rodzinnego miasta – do Białobrzegów. W tym czasie był słuchaczem kilku kursów, dzięki czemu uzyskał kwalifikacje elektryka i podjął pracę w miejscowym Posterunku Energetycznym.
„Wszystko – wyznaje twórca – jakby zaczynało żyć normalnym trybem – małżeństwo, dzieci, dom…, tylko ta choroba (Bürgera) zepchnęła mnie w 1967r. na inny tor”.
Przebywając w szpitalu w Konstancinie wiedział już, że nie będzie mógł pracować dalej w swoim zawodzie. Aby wypełnić wolny czas, a jednocześnie zabawić chore małe dzieci, również tam przebywające – zaczyna rysować. Wkrótce staje się ulubieńcem milusińskich, a jego rysunki zdobią szare szpitalne sale.
W 1969r. przechodzi pierwszą amputację nogi. Wówczas układa sobie nowy rozkład życia.
Od tej pory trasa jego najczęstszych podróży wiedzie do szpitali warszawskich na systematyczne kontrole. Podczas jednego z takich wyjazdów dostrzega z okna karetki – rzeźbę, stojącą na jednym z tysięcy warszawskich balkonów. „Była duża, zniszczona, wystawiona na działanie spalin, o wzroku przeszywającym. To była ta iskra, która rozpaliła we mnie ukryte zainteresowania”. Odtąd J. Skrzypczyński tworzy szybko i dużo o wielokierunkowej tematyce. Jego rzeźby są małe co warunkuje możliwość przeniesienia przez samego twórcę znalezionego materiału do obróbki.
Specyfiką jego tworzenia jest nie wracanie do prac niedokończonych.
Dużo prac J. Skrzypczyńskiego znalazło się poza granicami kraju m.in. we Francji, Holandii, Szwecji, wiele też rozdał swoim bliskim i przyjaciołom.
Tej praktyce sprzeciwili się stanowczo synowie, pieczołowicie przechowując wszystkie ocalałe.
Wśród nich jest piękny orzeł w koronie, wyrzeźbiony na znak protestu przeciw wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce.
- Skrzypczyński próbuje też swoich sił w poezji. Wiersze, które pisze, są bardzo spokojne, dotyczą siebie i bliskich. Są np. wskazówką na życie dla wnuczki Eweliny lub refleksją z przeszłości.
Na pytanie, czy by coś zmienił, zaczynając życie jeszcze raz – powiedział „żyłbym tak samo, robiłbym to samo, tylko dwa razy szybciej”.
Jako społecznik budował Wodne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Udziela się w nim nadal, zyskując uznanie i przyjaźń młodzieży.
Obecnie J. Skrzypczyński mieszka przy ul. Kościelnej w rodzinnym domu, do którego powrócił w celu sprawowania opieki nad bardzo chorą matką.
Pewnie poczucie własnej przydatności wyzwala w twórcy tyle wiary w życie, że na pytanie na jego sposób – powiedział: „mieć tyle ile się ma, nigdy nie żądać więcej. Gdy się zagospodaruje to, co się ma – ma się bardzo dużo”.
A oto dwa wiersze oddające atmosferę jego wewnętrznych doznań. Pierwszy z nich został napisany po amputacji jednej nogi:
Gdy rok minie, wezmę iskrę
z wygasłego już ogniska
i utulę wewnątrz dłoni
by ożyła i rozbłysła.
W blasku ciepłym będzie płonął
ogień który iskra spłodzi
a z płomieni migocących
czas miniony się odrodzi.
Czas jak Feniks popiół zlepi
w jedną całość – życia drogę
tą, co ongiś po niej szedłem
tą po której dziś nie mogę.
– zaś drugi powstał po powrocie autora do rodzinnego domu:
Stary dom wita mnie zmurszałym progiem
nie deptanym od lat moją stopą
tuli się do ręki
znajomym metalem klamki
oczyma ocalałych szyb uśmiecha się
do mnie
zardzewiałe zawiasy
piskliwie zapraszają do wejścia
– wejdź i zamieszkaj –
liszaje sparszywiałego tynku
niech cię nie straszą
patrz, tu potrzeba twej ręki
jestem w środku zdrowy
napełnij tylko życiem dziecinnych głosów
śmiechem swej kobiety
codzienną krzątaniną
a wtedy ożyję ponownie
zapewnię ci dach nad głową.
Sławomir Ziemnicki